piątek, 3 kwietnia 2015

"Niedobra miłość"

Zwykle nie mam czasu dla siebie. W teatrze czy kinie bywam rzadko, na książki inne niż podręczniki też zwykle nie mam czasu. Nadrabiam zaległości w wakacje i święta. I skoro dzisiaj mam wolne to postanowiłam, że teatr przyjdzie do mnie :). Dzisiaj postawiłam na Teatr Telewizji i postanowiłam zobaczyć spektakl "Niedobra miłość" wyreżyserowany przez Andrzeja Łapickiego na podstawie sztuki Zofii Nałkowskiej pt. "Renata Słuczańska". 
Jak tytuł sztuki wskazuje tematem jest miłość. Nie będzie pewnie też żadnym zaskoczeniem to, że powiem, że podczas spektaklu trwającego trochę ponad godzinę przedstawione zostały różne spojrzenia na miłość. Zależały one od wielu czynników, w tym także od wieku. W życiu 7 bohaterów obecna była miłość zarówno piękna, niewinna, jak i również niosąca za sobą ból, cierpienie, śmierć, a nawet zbrodnię!
Jeszcze w liceum uczono mnie, że jak się pisze recenzję to trzeba w niej zwrócić uwagę na pewne rzeczy. Jak dobrze, że nie jestem już w szkole i mogę pisać o sztuce tak, jak chcę :). To może nawet nie być recenzja w opinii innych.
Wracając do tematu sztuki, którą widziałam chcę zauważyć, że akcja sztuki ma miejsce w przedwojennej Polsce w jednym z prowincjonalnych miasteczek. Ale tak naprawdę to to jest mało ważne. Bo miejsce, w którym grane są kolejne sceny nie ma żadnego większego znaczenia. Najważniejsze są tutaj emocje i uczucia bohaterów. I choć od napisania sztuki przez Nałkowską minęło bardzo wiele lat, to problemy poruszane przez autorkę scenariusza są wciąż aktualne. Miłość, choć piękna, zawsze potrafiła ranić i niszczyć ludzi. Tak dzieje się też w domu głównych bohaterów, czy też w życiu Agnieszki. "Niedobra miłość" z jednej strony pokazuje widzowi do czego zdolny jest zakochany człowiek, jak wiele upokorzeń potrafi znieść, jak bardzo pragnie za wszelką cenę wygrać walkę o drugą osobę. Z drugiej strony mamy też zmaganie się z błędami przeszłości, walkę z wyrzutami sumienia i brak wiary w to, że możemy być nadal szczęśliwi u boku tej drugiej osoby. Melodramat Nałkowskiej uświadamia również odbiorcy, że zakochana kobieta jest w stanie w imię miłości zatracić samą siebie. Mania, zakochana bez pamięci od lat w tym samym człowieku, wreszcie świadoma swego piękna i uroku decyduje się pierwsza wyznać miłość. Kiedyś przed laty myślała, że znaczy dla ukochanego coś więcej. Z każdym kolejnym dniem przekonywała się, że wcale tak nie jest. Dla niego to po prostu taki sposób bycia-
"całowanie rąk, patrzenie w oczy, mówienie drogie dziecko, przytulanie w tańcu".
Niejedną noc przepłakała, spędziła na myśleniu o tym, jaka mogłaby być szczęśliwa,
"jakie życie jest, a jakie mogłoby być".
W końcu coś w niej pękło i zdecydowała się powiedzieć mu o swoich uczuciach. Dała mu swoją miłość i nigdy jej nie odbierze, czy tak się stanie? Czy Mania i Justyn będą szczęśliwi razem? A co z resztą rodziny Słuczańskich? Kto wygra walkę o miłość, kto przegra, a kto zwyczajnie się podda? Odpowiedź na to pytanie i wiele innych poznacie oglądając sztukę do końca.  
Do tej pory znałam Zofię Nałkowską z kanonu lektor szkolnych. Bo przecież w szkole czytało się "Medaliony" czy "Granicę". W związku z tym sięgając po ten spektakl spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Tłumaczyłam sobie tytuł na wiele sposobów. Liczyłam na sztukę, której tematem będzie wielka niespełniona miłość. Myślałam, że może śmierć zabierze ukochaną osobę, a może zdrada, ból i cierpienie? Jednocześnie cały czas powtarzałam sobie, że przecież to ta autorka od lektur szkolnych. I co się okazało? Sztuka zaskoczyła mnie z każdej możliwej strony i to już od pierwszych sekund. 
Tak sobie siedziałam przed telewizorem, kiedy nagle zobaczyłam napisy końcowe. Nie zdążyłam się przyjrzeć strojom bohaterów, nie zainteresował mnie wystrój wnętrz, bo pochłonęły mnie kolejne historie miłosne. Po tym, jak zobaczyłam pierwszą scenę, myślałam że wiem, jakie będzie zakończenie. Myślałam o samobójstwie młodego człowieka, o tym że niespełniona miłość sprawia, że poddał się, że stracił sens życia. Pomyliłam się, bo zakończenie okazało się inne. Jakie? Moim zdaniem lepsze. Nie zdradzę Wam go, bo przecież chodzi o to, żeby zobaczyć, a nie dowiedzieć się jaka będzie ostatnia scena :).
W tej sztuce zaskoczyli mnie też aktorzy. Nie wiedziałam kogo ujrzę na ekranie, bo przecież nie zainteresowałam się tym wcześniej. Ku mojemu zaskoczeniu na ekranie nagle ujrzałam Piotra Adamczyka. Tak, to ten który w dobrze znanym mi filmie zdradza swoją drugą połówkę z kilkoma kobietami. To też ten sam, który grał papieża. Wiedziałam, że ten facet jest zmienny i natychmiast zaczęłam się zastanawiać kim będzie w tej sztuce. Na ekranie ujrzałam też Urszulę Grabowską, Magdalenę Cielecką i Dorotę Landowską. Znam całą trójkę bardzo dobrze z telewizji. Przecież to one twardo stąpają po ziemi, są zdolne do wielu rzeczy, bywają z zasadami, a także złe i niedobre. Czy znów każda z nich wcieli się w swoją rolę? Czy może zaskoczą mnie tym razem? Cały czas się nad tym zastanawiałam. Na ekranie szybko dostałam odpowiedź na to pytanie. Jak było? Zaskoczyli mnie wszyscy aktorzy, bo zagrali role, w których nie zobaczymy ich dzisiaj w polskim kinie, teatrze, czy telewizji, byli kimś zupełnie innym. 
Czym była dla mnie ta sztuka i czy polecam? Tak, polecam. Polecam z pełną odpowiedzialnością. To nie jest zwykła sztuka jakich wiele. Nie jest to kicz, kolejna nierealna i beznadziejna komedia romantyczna, tylko coś wyjątkowego i jak najbardziej realnego. Każda z tych historii może się zdarzyć nam. To nie jest list znaleziony w butelce na plaży, to nie jest wielki dom z ogrodem, narzeczona, która wybaczy zdradę, to nie jest nierealna historia miłosna, tylko samo życie. Samo życie, które coraz trudniej zobaczyć dzisiaj na ekranie, czy scenie. Ta sztuka zmieniła moje zdanie na temat Nałkowskiej, polskich aktorów i ich umiejętności oraz pokazała, że podejście do tematu miłości w sztuce może być inne, prawdziwe. Polecam każdemu, kto chce się chwilę zastanowić nad tematem miłości :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz