wtorek, 7 kwietnia 2015

Nie dla mnie "dzień śmierdziela"!

Postanowiłam skorzystać z tego, że mam dzisiaj wolne i zrobiłam sobie "dzień śmierdziela". Żeby nie brzmiało tak drastycznie to dodam, że oczywiście umyłam się ale cały dzień siedziałam w domu w szlafroku. Śmieję się i mówię sama do siebie, że chciałam spędzić jeden dzień, jak aktorzy w serialach. Jak wrażenia? 
Było beznadziejnie! 
Nie dla mnie taki "dzień śmierdziela". Nie dla mnie takie siedzenie w domu w szlafroku! Czuję się taka zmęczona tym dniem. Nic mi od rana nie wychodziło. Jak tylko wzięłam się za ogarnianie pracy licencjackiej to okazało się, że dane beznadziejne, że nie da się z nich nic policzyć. Z przygotowywania zagadnień na czerwcowy egzamin też niewiele wyszło bo jakoś wybieranie najważniejszych treści z książki kompletnie mi się nie udawało. Wszystko wydawało się takie ważne, że najchętniej założyłabym, że wykucie na pamięć ryzy papieru jest konieczne. A przecież przedmiotów dużo i jeszcze w dodatku 2 kierunki studiów. 
W ogóle nic mi dzisiaj nie wychodziło. No dobra, świetnie szło mi dojadanie resztek ciast po świętach. Bo przecież nie mogę pozwolić na to, żeby ciasto się zmarnowało ... A to, że na wadze coraz więcej to już taki drobny szczegół. 
A więc chodziłam dzisiaj po domu w tym szlafroku od 8 do 17. Nie wytrzymałam dłużej i poszłam ćwiczyć. To była jedyna dobra decyzja podjęta w dniu dzisiejszym. Wracając do tematu, oświadczyłam rodzinie przy śniadaniu, że mam dzisiaj "dzień śmierdziela". Jakże byli zdziwieni, bo przecież jeszcze nigdy nie oglądali mnie cały dzień w szlafroku. Nawet jak byłam chora albo miałam gorszy dzień to przynajmniej wskoczyłam w dres. A tu dzisiaj taka zmiana. Jakoś to przyjęli i nawet nie krytykowali. Do czasu oczywiście. Kiedy pojawiłam się na obiedzie taka nieumalowana, w kapciach i różowiutkim szlafroku to brat już nie wytrzymał. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jak on się nie ogarnie to wygląda dużo lepiej. Mocno podkreślił to, że nie da się na mnie patrzeć i mam coś z sobą zrobić. Mało przejęłam się jego zdaniem. Nie przejęłam się też zdaniem taty, który stwierdził mniej więcej to samo. Mało tego, nie ruszyły mnie też żarty na temat tego, że przecież moja druga połówka może wpaść z niezapowiedzianą wizytą i że będzie mi zwyczajnie głupio, jeśli zobaczy mnie w takim stanie. Nie byłoby mi głupio! Przecież jeśli kiedyś zostanie moim mężem to będzie oglądał mnie w dużo gorszym stanie. 
W ogóle nie ruszyło mnie zdanie członków mojej rodziny. Uparcie twierdziłam, że mam dzisiaj "dzień śmierdziela". Tyle, że z każdą godziną czułam się coraz gorzej. Nie dla mnie takie siedzenie w szlafroczku, oj nie. Jestem jednak typem kobiety pracującej. Muszę rano wstać, umyć się, pomalować i ubrać jak człowiek i jeszcze najlepiej wyjść do ludzi.
Jak pomyślę, że miałabym tak kiedyś przeżyć tydzień czy miesiąc to już mi gorzej. Dla kogo w takim razie jest takie paradowanie cały dzień w piżamie? Tak się teraz zastanawiam... Pewnie jest taki typ ludzi, którym nigdy się nie chce i jest im wszystko jedno. A może przychodzi to z wiekiem? Może w pewnym momencie człowiekowi jest wszystko jedno? Może to dobre dla pracujących? Może wypaleni zawodowo i wyczerpani potrzebują czasem takiej odskoczni? Co o tym myślicie? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz